Andrzej Szewczyk
Niezapomniany, neoawangardowy „erudyta wrażliwości”, praktykował malarstwo jako prostą i podstawową czynność, w której odkrył analogie do procesu zapisywania.
Ukończył cieszyńską filię Uniwersytetu Śląskiego, był tam nawet przez jakiś czas pedagogiem – choć przyjaciele wspominają go jako artystę-oryginała nie przystającego ani do akademickich schematów, ani do polskiej codzienności. Jego sztuka była elitarna, wysmakowana, doskonale wyważona – należał m.in. do grona twórców Galerii Foksal, obok takich artystów, jak Henryk Stażewski, Edward Krasiński, Tadeusz Kantor.
Wystawa przypomniała sylwetkę tej jednej z najbardziej wpływowych postaci polskiej sztuki powojennej. Realizacje zaproszonych twórców miały bowiem na celu – jak mówi kurator wystawy Roman Lewandowski – przede wszystkim „przyjrzenie się, w jaki sposób realizują się w różnych artystycznych praktykach obecne u niego idee, motywy i figury wyobraźni”.
Projekt „wywołał” nowy ferment twórczy. Powstały kolejne dzieła, komentujące i odwołujące się do rozmaitych tropów i wątków uobecnianych w przedwcześnie zamkniętym oeuvre Szewczyka. Namacalne znaki po artyście w innych osobach – tych którzy mieli szczęście znać go osobiście, jak i tych, którzy poznali go poprzez dzieła. Zamierzeniem autorów wystawy nie było jednak „ani pokazywanie pracowni Szewczyka, ani wywoływanie ducha Szewczyka”. „Niosę przed sobą lustro” jest próbą nawiązania pewnego dialogu współczesnych polskich artystów z jego artystyczną spuścizną, zatrzymaniem na problemach, którymi zajmował się, a które przecież nie pozostały na jego wyłączność.
Ponieważ wystawa miała za zadania artykułować cykle znaczeniowe Andrzeja Szewczyka, artyści mogli korzystać z kluczowych pojęć i terminów które przekładają się na grę symboli tak dla niego charakterystycznych – alchemia, artysta, bazylika, biblioteka, biografia, Bizancjum, drewno, dzieło, erotyka, gotyk, ikona, konstrukcja, kopista, kopiowanie, książka, księga, list, litera, malowanie, malarstwo, materiał, modlitwa, muzyka, obraz, odświeżanie (rekonstruowanie), ołów, pisanie, powtórzenie (repetycja), przemierzanie (wędrowanie), przestrzeń, sól, sztuka, ściany, światło, śmierć, średniowiecze, taniec, tekst (manuskrypt), uniwersytet, wolumin, zen. Ten właśnie słownik Szewczykowy zastosowali artyści biorący udział w wystawie. Traktując go jako narzędzie do dedukcji i czytania twórczości Szewczyka, przedstawili własne, indywidualne rozwinięcia poszczególnych kategorii.
Koji Kamoji – „Andrzejowi…Koji”
Wspólną płaszczyznę dialogu znalazły wielkie indywidualności, jak Mirosłwa Bałka („Winterreise/Piosenka dla Andrzeja”, video, 2003), Marek Chlanda („Pudełko nagrobne” i „Andrzejowi Szewczykowi 1981-88”, instalacja, 2004), Leon Tarasiewicz („Malarstwo”, 2004) czy Koji Kamoji („Andrzejowi…Koji”, instalacja, 2004). Prace w większości powstały specjalnie dla tej wystawy: punktem wyjścia mogła być sama osoba Andrzeja Szewczyka i chęć oddania mu pamięci jako przewodnikowi artystycznemu. Tak można odczytać obiekt Leszka Lewandowskiego „Ulica Andrzeja Szewczyka” (2004), i ciekawą, bardzo osobistą, mocno przesiąkniętą osobą Szewczyka pracę Piotra Lutyńskiego „List do Andrzeja” (2004). W duchu szewczykowym, wiele pokazującym o jego „miłościach”, jest cykl slajdów – „Łapiduchy” (1991/2004) Grzegorza Szwiertni i studentów UŚ, pełnych nostalgii i klimatów cieszyńskich. Ale są też prace, w których artyści nawiązują lub rozumieją ten sam sposób konstruowania się wspólnego kodu i porozumienia ponad istniejącymi postawami czy przekonaniami, tak w sferze sztuki, jak i w otaczającym świecie. Bezpośrednio do znanych Szewczykowych „ścinek” (pozostałości po temperowaniu kredek lub ołówków, śladach pracy artysty) nawiązał Piotr Lutyński. Analogiczne „książki” z drewnianymi stronami i ołowianymi literami oraz “katedry” (drewniane formy ustawione na piasku) przedstawia Marek Chlanda. Sól, tak ważna dla kolejnych prac Szewczyka, zastosowała Krystyna Pasterczyk w swej „Szkatułce przejmującego zimna” (2001-2002).
Jedno, co jest uderzające i to pozytywnie, że w jednym miejscu udało się organizatorom wystawy zgromadzić dzieła takich twórców. Twórców mocnych, różnorodnych, o odmiennych wypowiedziach artystycznych. W małej przestrzeni galerii – „ w przestrzeni, która jest czymś więcej niż milczeniem a rzeczy nie są takimi, jakie się wydają, choć nie są też inne” – stworzona została jednolita harmonia odmienności. Powstał autentyczny dialog artystyczny, w którym swoje przełożenie i kontynuację w pracach innych artystów znalazły charakterystyczne symbole i przenośnie Szewczykowe. Gdyż jak mówił sam artysta, sztuka jest jak lustro, w którym odbija się cały świat. I on „niósł przed sobą takie lustro”.
Anna Dzierżyc-Horniak

Andrzej Szewczyk zmarł sześć lat temu – był jednym z najoryginalniejszych polskich artystów. Pracował w Kaczycach, małej miejscowości pod Cieszynem, jednak jego dzieło promieniowało na innych twórców niezależnie od szerokości geograficznej, od Śląska po Sao Paulo (gdzie brał udział w XVI Biennale Sztuki). Wydawało się, że to tylko kwestia jednej dużej retrospektywnej wystawy i nazwisko Szewczyka na trwałe zapisze się w annałach klasyków sztuki XX wieku. On sam nie chciał jednak niczego ułatwiać – kiedy poczuł, że śmierć jest już blisko, zażyczył sobie, by nie organizować jego wystawy przez najbliższe 10 lat.

Przyjaciele, nazywający go „Adusiem”, wspominają Szewczyka jako artystę totalnego, oryginała nie przystającego ani do akademickich schematów, ani do codziennych polskich realiów. W czarnym skórzanym płaszczu, oczytany w pismach filozoficznych, osłuchany z dziełami wybitnych kompozytorów, nie próbował narażać swojego dzieła na kompromis przystępności. Jego sztuka była elitarna, wysmakowana, doskonale wyważona. Kluczowym pojęciem dla tego artysty było „pisanie” – odnosił się do symboliki pisma, idei Księgi czy też Biblioteki.
Profesor Tadeusz Sławek, przyjaciel i orędownik sztuki Szewczyka, pisał: „Niewątpliwie mamy do czynienia z lekcją cierpienia; to co ‘wewnątrz’ stanie się dostępne dopiero wtedy, kiedy czytelnik przystąpi do ‘rozłamywania’ litery tekstu, do wydzierania jej sekretów drogą interpretacji”. Szewczyk uważał się za malarza, ale konsekwentnie i w szokujący dla wielu krytyków sposób igrał z malarskimi strategiami. Konstruując swoje wystawy używał dziecięcych kolorowanek, posługiwał się malarskim wałkiem z wzorkami, pokrywał podłogę strużynami kredek czy sklejał łupki z orzechów pistacjowych, konstruując z nich specyficzny alfabet. W latach 80. artysta stał się nową siłą napędową warszawskiej galerii Foksal – legendarnej instytucji, która popadała wtedy w coraz większe odrętwienie i hermetyzację. (sc)